Co oznacza termin ZERO WASTE? W największym uproszczeniu to po prostu ograniczenie marnotrawstwa. Zero odpadów.
Obecnie sprawia nam to niekiedy wielki problem, bo jak zrezygnować z pewnych rzeczy, wygód, do których przywykliśmy i z którymi tak ciężko się rozstać?
Ten babciny styl życia był z pewnością podyktowany czasami i okolicznościami, w jakich przyszło im żyć. Nie miały sklepów wypełnionych po brzegi towarami, w których można przebierać do woli. Nie posiadały też zazwyczaj pokaźnych środków finansowych, dlatego babcie musiały gospodarować racjonalnie.
Nie segregowały śmieci do pięciu pojemników, nie stosowały bambusowych szczoteczek do zębów, ani ekologicznych pałeczek do czyszczenia uszu, nie znały woskowijek do pakowania kanapek, nie słyszały także pojęć, które tak bardzo modne są obecnie: less waste, zero waste, biodegradowalny czy recykling, a jednak ich styl życia bardzo przypominał ten, do którego staramy się teraz dążyć my, w naszych czasach.
Określenie „produkt jednorazowego użytku” w słownikach naszych babć zwyczajnie nie istniało. Wszystkiemu można było dać drugie życie:
- dziurawe rajstopy były wykorzystywane do czyszczenia zabrudzeń,
- stare firanki babcie przerabiały na woreczki na owoce i warzywa,
- w opakowania po mące dzieci miały pakowane kanapki do szkoły,
- podarte prześcieradła stawały się ściereczkami kuchennymi,
- ściereczki, ręczniki i chusteczki oczywiście były z materiału, można było je prać, krochmalić i prasować do woli, i nigdy ich nie zabrakło pod ręką,
- złotka i sreberka po czekoladzie świetnie sprawdzały się jako materiał do stworzenia ozdób choinkowych,
- siatki na zakupy robione były na drutach lub szydełku, albo szyte z niepotrzebnych już koszul,
- w pojemnikach na śmieci nie było worków foliowych. Na dno kładło się gazety, które całkiem dobrze chroniły wiadro przed brudem, zbierały wilgoć i były biodegradowalne,
- jedzenie pakowało się do słoików, bo najbezpieczniej i – jak się teraz okazuje – najzdrowiej można je było przechować w szkle,
- w podróż, zamiast gotowych, kupionych po drodze kanapek czy innych przekąsek, klasycznie zabierane były: termos i gotowane jajka, a czasem też pieczone udka z kurczaka czy swojska kiełbasa,
- babcie cerowały, naprawiały, przeszywały, przerabiały ubrania – nie było rzeczy na jeden sezon,
- resztki w kuchni zawsze dało się do czegoś wykorzystać: czerstwiejący chleb był obtaczany w jajku i smażony, stając się pyszną grzanką, do pozostałego po smażeniu ryby jajka dodawało się mąkę i powstawał omlecik, a z nadmiaru ziemniaków babcia wyczarowywała kluski leniwe. Pomysłów nie brakowało nigdy.
- nie było wody niegazowanej, co najwyżej gazowana, oczywiście w szklanej butelce. W babcinej kuchni piło się kranówkę, która w razie wątpliwości była zwyczajnie gotowana,
- mleko w kartonie? Nic podobnego, mleko było tylko w szklanych butelkach, z kapselkiem ze sreberka, a rozwoził je wieczorami mleczarz, zamieniając wystawione pod drzwiami puste butelki na pełne.
- każde domostwo, o ile tylko była taka możliwość, posiadało kompostownik.
Nieśmiertelne patenty naszych babć, które zawsze się sprawdzały. Jest ich setki i co region, można doszukać się kolejnych. To było życie ZERO WASTE! Nasze eko-babcie nawet nie wiedziały, jak bardzo były eko!